piątek, 18 października 2013

Ona Part 4/ Kick cz.1/3 / Marta Z.

Dawno, dawno temu jeszcze za czasów króla Artura, jeden z hrabiów miał szesnastoletniego syna. Jego syna uważano za najprzystojniejszego chłopaka w całej Anglii. Chłopak miał gęste, długie, brązowe włosy, czekoladowe oczy. Był dobrze zbudowany i znał sie na fechtunku jak nikt. Tylko sam Król potrafił chłopaka pokonać.
                Pewnego dnia chłopak, wraz ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi Jerremy'm (Jerry)  i Miltonem wyruszył do sąsiedniego hrabstwa, by przekazać list od jego ojca. Mięli dostarczyć go w trzy tygodnie. Według szatyna dostali dość mało czasu. Tereny, przez które musieli przejechać były pełne rabusiów i zbirów. Szóstego dnia, kiedy prowadził ich Jerry zgubili drogę.
-Jerry! Jak mogłeś zgubić tą drogę?!!-wrzeszczał na niego Jack(tak miał na imię owy syn hrabiego
-No to po co dawałeś mi tak trudna rolę?!-odkrzyknął do niego
-Czyli jopienie sie na mapę i sprawdzenie czy dobrze idziemy to aż taka trudna sprawa?!-powiedział zdenerwowany
-Jack, dla niego tak! On przecież pomylił północ z zachodem i gdzieś nas wywiózł! Ale zaraz będziemy musieli znaleźć jakiś strumyk. Konie chcą pić-zawiadomił go rudowłosy przyjaciel.
-Masz rację-powiedział szatyn-Niedaleko chyba jest rzeka, bo słyszę szum wody-powiedział Brewer.(Bruer) Brewer to było jego nazwisko. Najbardziej szanowane i najbliższe Królowi Arturowi.
   Przyjaciele spięli konie i pocwałowali w stronę odgłosu.  Do rzeki dotarli po dziesięciu minutach jazdy.  W miejscu, w którym sie zatrzymali było łagodne zejście i plaża usypana z drobniutkich kamieni. Miejsce wydawało sie magiczne. Trójka chłopaków zeszła z koni i poprowadziła je do wodopoju. Sami tez z niego skorzystali. Postanowili spędzić tutaj jedną noc, żeby odnaleźć drogę i się naradzić. Rozłożyli się w cieniu drzew i zaczęli wpatrywać się w płynącą wodę. Było bardzo cicho. Jednak ten spokój po chwili został zmącony. Zobaczyli jak z drugiego brzegu z lasu wybiegają dwa konie-jeden czarny, a drugi biały. Na nich siedziały dwie dziewczyny, na oko w wieku szesnastu lat. Chłopaków nie zdziwiłby ten widok, gdyby nie to, że dziewczęta nie miały na sobie sukienek tylko spodnie i miały przy sobie broń. Brunetka miała miecz, a jasna szatynka łuk z strzałami. Nie zauważyły chłopaków, którzy patrzyli na nie z zainteresowaniem.
-Jak myślisz gdzie jest Kim?-spytała sie szatynka
-A bo ja wiem? Znasz ją. Zawsze jest wtedy kiedy chce.-powiedziała brunetka. - Pewnie próbuje zgubić Brody'ego. Nie daje jej spokoju.-powiedziała
-Taak. Palant. Powinien sobie odpuścić. Jak Kim sie wkurzy jest nieobliczalna! Jeszcze mu cos zrobi.-powiedziała szatynka 
-Noo. Ale to będzie jego wina-powiedziała i weszła do wody.-Czekaj tam ktoś jest!!!-powiedziała i szybko wyjęła miecz z pochwy. Podeszła do trzech chłopaków siedzących w cieniu drzew. Oni szybko wstali, ale nie zaciskali rąk na mieczach. Jak oni to mówili-to tylko dziewczyny.
-Kim jesteście i czego tu chcecie?-spytała się szatynka i napięła łuk celując w Miltona.
-Chcieliśmy się dostać do hrabiego Dartanią, ale oto ten facet pomylił drogi-powiedział Milton i wskazał na Jerry'ego
-Jaki tuman mógłby pomylić drogi? Jest tylko jedna droga, a ta jest prawie, że zarośnięta-powiedziała brunetka i spojrzała na nas podejrzliwie.
-No właśnie nie była!-powiedział zirytowany Jerry.- A to moja wina, że Jack podał mi mapę w dziwny sposób?!
-Dobra nie wnikamy. Poczekamy na Kim, ona powie co z wami zrobić-mruknęła brunetka.
  Chłopcy długo zastanawiali sie kto to jest ten tajemniczy "Kim". Obstawiali, że jest to jakiś wojownik, który zakrywa sie pod pseudonimem. Czekali przez godzinę... i nic. Po półtorej godziny przyleciał sokół, który usiadł na ramieniu brunetki.
-To sokół Kim.-mruknęła i odwiązała liścik, który był przywiązany do nóżki zwierzęcia.
"Droga Grace i Julio.
Sharon kazał wam przyjść. Normalnie to bym sie z wami spotkała, ale nie pozwolił mi jechać. Wiecie, z bratem sie kłócić nie będę. Wracajcie szybko.
Kim"

-Dobra chłopaki, musimy was zabrać do kryjówki-powiedziała brunetka-Sharon znowu coś wydziwia. Pewnie będzie paplał... nie wiem o czym.-zwróciła sie do szatynki.
-I wszystko jasne-mruknęła- Dobrze. Zawiążemy wam oczy i zabierzemy do naszej kryjówki. Zapakujcie sie i przeprawcie na drugą stronę. Każda próba ucieczki skończy się waszą śmiercią. Znamy ten las na pamięć i zanim skończy sie dzień będziecie martwi. -powiedziała szatynka
  Chłopaki tylko pokiwali twierdząco głowami. Dwie dziewczyny wpadły w oko Jerry'emu i Miltonowi. Było to widać, a jako pierwszy zauważył to Jack.
-Podobają wam sie one.-stwierdził
-A tobie nigdy żadna się nie podobała?-spytał sie Milton
-Stary, on się nie zakochuje.-powiedział Jerry
-Coś mi mówi, że niedługo spotkasz dziewczynę, w której sie zakochasz-powiedział Milton przymocowując siodło do swojego konia-Kwadracika.
-Nie sądze-mruknął szatyn i wskoczył na swojego rumaka- Asari
-Ja zgadzam sie z Miltonem. Kochany Jednorożcu(tak ma na imię koń Jerry'ego) wio na drugą stronę-rzekł Jerry siedząc na swoim koniu. Trzej chłopacy przeszli na swoich koniach na drugą stronę. Tam spotkały dwie dziewczyny czekające na nich.
-A jeśli mogę wiedzieć, jak macie na imię?-spytał się Jack spoglądając na dziewczyny trzymające czarne płótno
-Ja jestem Julia-powiedziała szatynka-A to jest Grace-wskazała na brunetkę
-Dobra dość tych ceregieli. Zawiążemy wam oczy i poprowadzimy do naszej kryjówki-powiedziała Grace i zawiązała oczy najpierw Jerry'emu, potem Miltonowi a na końcu Jack'owi. Potem pojechali do sekretnej kryjówki. Dotarli tam po paru minutach kłusowania. Opaski ściągnęły im dopiero przed tajemniczą jaskinią, która wyglądała na niebezpieczną. Dziewczyny nie przejęły sie tym tylko weszły w jej głąb. Chłopacy nie mając żadnego wyboru weszli za dwoma dziewczętami. Po przejściu paru metrów im oczom ukazała się przepiękna polana, wokół której pobudowano domy. Utworzyły one wielkie koło. Na przeciwko wejścia stał największy dom ze wszystkich, cały wyżłobiony w białej skale. Był przepiękny. Gdzieniegdzie były płaskorzeźby i rzeźby a wejście podtrzymywało kilka kolumn. Chłopcy i dziewczęta przywiązali konie do publiskich drzew. Potem chłopcy poszli za dziewczętami do Wielkiego Domu. W środku było jeszcze piękniej. Było wiele wykutych sal w których mieszkali wyżej postawieni ludzie. Potem zeszli schodami na dół, potem coraz niżej. Na ostatnim piętrze(choć tak właściwie było ich jeszcze dwa w dół) weszli do wielkiej sali, w której na wielkim rzeźbionym tronie siedział chłopak, blondyn o przenikliwych niebieskich oczach. Wokół niego było jeszcze paru innych ludzi. Naradzali się. Chłopak na oko miał z dwadzieścia pięć lat. Nie miała zarostu, był dobrze zbudowany i ubrany w zwykłą tunikę, spodnie i kozaki. Podobnie do innych ludzi, których chłopcy widzieli. Tylko dziewczęta chodziły w sukienkach. No może oprócz Julii i Grace, które były ubrane podobnie do chłopaków. Blondyna wyróżniało tylko to, że miał na głowie coś podobnego do korony.
-Sharon, jeśli nie przeszkadzamy, to kogoś przyprowadziłyśmy-powiedziała Grace. Chłopak od razu podniósł głowę i się uśmiechnął.
-Nie dziewczyny właśnie kończymy-powiedział -Słuchajcie musimy powiadomić o tym hrabiego. Pomyślcie jeszcze i mi powiedzie- dodał i odesłał ludzi. Każdy z nich ukłonił się przed nim i odszedł.-No więc, kim wy jesteście?-skierował pytanie do trzech chłopaków
-To jest syn hrabiego Wilhelma von Brewera, Jack von Brewer, ten brunet to przyjaciel rodziny hrabiego Jerremy El Martinez, a ja jestem też przyjacielem rodziny Milton David Krupnick ze Szkocji.-odpowiedział Milton
-Moi rodzice znali twojego ojca. Moja matka była przyjaciółka twojej, niestety zmarła ona osiem lat temu, jak zresztą mój ojciec-powiedział Sharon.-Witajcie w Ukrytym Mieście.
-Dlaczego jest to Ukryte Miasto?-spytał Jack
- Bo jest to miasto tych, którzy byli niewinni, a zostali skazani i uciekli, lub tych którzy są ścigani, tych którzy są narażeni na śmierć. Twoi i moi pradziadowie założyli to miasto kilkadziesiąt lat temu. Mieszka tu trzy tysiące ludzi. Tysiąc kobiet, pięćset dzieci(0-14 lat) i tysiąc pięćset wojowników. To miasto ma kilka pięter.-odpowiedział Sharon-Ale czego tu szukacie?
-Zabłądziliśmy, bo nasz przyjaciel-spojrzał na Jerry'ego- Źle odczytał mapę i na dodatek ją zgubił-odpowiedział Jack
-A dokąd żeście jechali?
-Do hrabiego  Dartanią z listem od mojego ojca-odpowiedział Brewer
-Zostańcie u nas trochę. Odpoczniecie i wyruszycie w dalszą drogę. Dam wam paru ludzi, żebyście odnaleźli drogę i ...
-Sharon mam to co chciałeś. Tutaj masz wyraźny wykaz, że mamy na przechowaniu mieczy dla tysiąca dwustu ludzi i sto włóczni. Nie wystarczy wszystkiego, a ty sie upierasz dalej swego. Poza tym nasz kowal zachorował, więc tydzień sobie poczekasz, bo drugiego wysłałeś do Wialendorfu po... po coś, bo już nie pamiętam. Według tych ksiąg z zapiskami powinno być gdzieś schowanych piędziesiąt maczug i kilkaset kolczug, ale ona są schowane na ostatnim piętrze. Masz tu wszystko jeśli mi nie wierzysz. Mogę juz iść?- do sali weszła drobna blondynka, ubrana w tunikę, spodnie i wysokie buty. U pasa miała przypięty miecz i bat. Podeszła do Sharona i wręczyła mu parę ksiąg i zwojów.
-Jak ty to zrobiłaś?! Normalnie to bym tego szukał z pół dnia! Jak ty to zrobiłaś?!-krzyknął niedowierzając
-Ma się swoje sposoby. Mogę już iść?- spytała blondynka. Nie zauważyła, że jest tutaj ktoś inny
-Wiesz... Nie musisz, bo wysłałem Grace i Julii wiadomość, żeby przyjechały i podpisałem sie pod ciebie. Nie zauważyłaś, że stoją tam-spytał i wskazał na dwie dziewczyny
-Nie bo ktoś zawrócił mi głowę papierami!- powiedziała
-Dobrze Kimi... Dziewczyny idźcie już, bo wiem, że piekliłyście się żeby się spotkać.-powiedział na co blondynka sie uśmiechnęła
-Dobra... A tamci to kto?- spytała stojąc nadal odwrócona tyłem do chłopaków
-Nasi goście. Poleć, żeby przygotowano i pokój i kolację.-powiedział. Blondynka kiwnęła głową i szybko opuściła salę. Razem z nią wyszły Grace i Julia
-To była moja siostra Kim. Od razu uprzedzam, że jeśli nazwiecie ją Kimberley to długo nie pożyjecie-zaśmiał się, a chłopacy tylko pokiwali głowami- no to na czym to ja skończyłem? Ach tak. Dam wam paru ludzi, żebyście odnaleźli drogę i bezpiecznie dotarli do hrabiego.-powiedział Sharon- Chodźcie oprowadzę was-powiedział i wstał z tronu
  Trójka chłopaków pierwszy raz widziała takiego króla. Nie kazał oprowadzać ich innym, tylko sam to zrobił. Zwracał się do każdego po imieniu i niektórzy ludzie nie kłaniali się przed nim tylko kiwali głowami na znak przywitania, albo uśmiechali się. Sharon był dla nich bardzo miły. Opowiedział im trochę o mieście i wyjaśnił parę rzeczy. Potem poprowadził ich w głąb lasu. Doszli do innej polany ogrodzonej płotem z zaostrzonych pali. Do środka weszli przez małe drzwi, usiedli w cieniu i zaczęli się przyglądać walce. W środku areny walczyły trzy dziewczyny-Grace, Julia i Kim. Szatynka i brunetka razem przeciwko samej Kim. Dziewczyna była o wiele wiele lepsza niż wie dziewczyny razem wzięte.
-Źle trzymasz miecz. Nadgarstki sztywno, bo jeszcze je sobie złamiesz-powiedziała Kim unikając ciosu
-Łatwo ci mówić!- krzyknęła Grace. Była już zmęczona. Na jej czole widać było krople potu. Tak samo jak u Julii. Kim natomiast nie wykazywała w ogóle zmęczenia. Cały czas unikała ciosów przyjaciółek robiąc najrozmaitsze sztuczki w powietrzu. Dziewczyna doskonale znała się na fechtunku i wschodnich sztukach walki. Jej umiejętności zrobiły wielkie wrażenie na Jack'u. Jeszcze nigdy nie widział takiej dziewczyny. Po paru minutach dziewczyna wytrąciła miecze z rąk przyjaciółek
-Wiesz co Kim? Następnym razem zrób trochę mniej męczący trening-powiedziała Julia-Gdybyście we mnie trafiały nie były byście zmęczone. Nietrafiony cios zabiera o wiele więcej energii niż taki który zostanie obroniony.-powiedziałam
-To dlatego w ogóle nas nie atakowałaś-powiedziała Grace
-No widzisz? -powiedziała Kim i się uśmiechnęła-Sharon co ty tu robisz?- spytała odwrócona plecami
-No nie mogę popatrzeć jak moja kochana siostrzyczka ćwiczy?- udał oburzenie
-Znam ten to... Co mam zrobić TYM razem?- spytała śmiesznie gestykulując
-Tym razem zajmiesz się naszymi gośćmi. Mnie wzywają obowiązki-odpowiedział jej brat
-Czyli mam robić za niańkę?- spytała
-Oni są w twoim wieku, więc wystarczy, że pokażesz im nasze miasto... Grace i Julia z chęcią ci pomogą... - powiedział
-Ugh... Gdybyś nie był moim bratem, to bym tego nie zrobiła. - mruknęła
-Ale miałyśmy jechać na wschodnie skrzydło!- krzyknęła Grace
-Pojedziemy z wami!- wypalił Jerry
-To dobry pomysł. Pokażecie im wschodnie skrzydło.- powiedział Sharon
-Okey...-mruknęła Julia.
  Król Ukrytego Miasta wraz ze swoimi gośćmi, swoją siostrą i jej przyjaciółkami wrócił do zamku. Pozostała szóstka dosiadła swoich koni i ruszyła na wschodnie skrzydło pod przewodnictwem Kim. Dziewczyna prowadziła swojego konia szybko. Kochała kiedy wiatr rozwiewał jej włosy. Czuła sie wtedy wolna. Puściła lejce i uniosła ręce do góry. Ufała swojemu koniowi. Był to piękny, czarny ogier z brązową grzywą. Nazywał się Arr. Do wschodniego skrzydła dotarli po dziesięciu minutach galopu. Pierwsi byli Kim i Jack. Ich konie były najszybsze i najbardziej wytrzymałe. Koń Jack'a to była klacz. Na resztę musieli chwile poczekać. Przy wschodnim skrzydle było wiele mężczyzn, którzy pracowali przy jaskini.
-To jest drugie wejście do miasta, ale zostało zawalone. Teraz je odgruzowujemy.-poinformowała Kim
-Czyli całe miasto jest ogrodzone Tymi kamiennymi murami?- spytał się Jack
-Tak-odrzekła krótko i zeskoczyła z konia. Brewer zrobił to samo. Obydwoje przywiązali swoje konie do drzewa i zaczekali na resztę. Musieli na nich czekać dziesięć minut. Potem poszła zobaczyć jak idą prace. Jack poszedł z nią, a Julia, Grace, Milton i Jerry. Dziewczyny zawsze zostawały, kiedy Kim szła zobaczyć jak idą prace. Jerry i Milton podobnie.
-Wy jesteście szlachcianami?- spytała się Grace
-Tak. Jack jest synem hrabiego-odpowiedział Jerry-A wy?- spytał
-Kiedyś nasze rodziny były szlacheckie, ale musieliśmy uciekać. Ukryłyśmy się w Ukrytym Mieście i już tu zostałyśmy.-powiedziała Julia
-A wasi rodzice?- spytał Milton
-Nie żyją.- odparła krótko Grace
-Tak mi przykro... Nie wiedzieliśmy...-tłumaczyli się chłopacy. Po chwili przytulili dziewczyny.
-A Kim? -spytał się Jerry
-Ona nigdy nie była w szlacheckiej rodzinie. Jej matka przyjaźniła się z żoną hrabiego, a jej babcia wraz babcią Jack'a założyły to miasto. Babcia Jack'a oddała to miasto we władanie swojej przyjaciółce i jej mężowi. Rodzice Kim i Sharona zginęli osiem lat temu broniąc przed śmiercią rodziców Jack'a- powiedziała Grace
-Ona musiała dużo przejść.-powiedział po chwili Milton. Jednak po chwili znowu zaczęli się śmiać i rozmawiać na inne tematy. Wspaniale się dogadywali. Można by rzec, że znali się wiele lat.
  Tymczasem u Jack'a i Kim. Blondynka i szatyn poszli zobaczyć jak idzie przy budowie. Brewer nie chciał, by blondynka szła sama. Według zwyczajów w jego hrabstwie kobiety nie wykonywały takich prac i czułby sie dziwnie widząc jak blondynka pracuje, a on zbija bąki. Towarzyszył jej wszędzie. Czasami nawet dziewczyna miała dość jego towarzystwa. Nie przywykła do tego, że ktoś za nią chodzi i chce jej pomóc. Chłopak bowiem cały czas ofiarował jej swoja pomoc. To w wejściu do jaskini, w otworzeniu wielkich dębowych drzwi, niesienia grubej księgi. Zazwyczaj to ona to wszystko robiła i czuła sie dziwnie kiedy ktoś ja wyręczał. Kiedy przeprowadziła "wywiad" usiadła w cieniu skały i zaczęła wszystko wpisywać w starą księgę. Jack przysiadł trochę dalej i rozmawiał z robotnikami. Po paru minutach dziewczyna przeniosła sie trochę dalej, bo przeszkadzał  jej gwar. W pewnej chwili z jaskini rozległ sie huk. Z góry muru posypały sie skały. Kim oddalona od wszystkich nie słyszała tego. Nie widział też, że spada na nią wielki głaz. Nie słyszała również jak zgromadzeni krzyczeli na nią. Po chwili poczuła tylko jak coś podnosi ją do góry, i robi wielki skok w którym ona i ta osoba poturlały się  trochę dalej. Kiedy dziewczyna sie otrząsnęła zobaczyła wielki głaz w miejscu, w którym siedziała. Potem poczuła czyjeś ręce na swojej talii. Odwróciła się i ujrzała Brewera.

 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To jest mój pierwszy OP :D
Będzie miał trzy części :D
Mam nadzieję, że się wam spodoba :D


Marta Z.

2 komentarze:

  1. Chciałabym napisać, że wyszło świetnie, wspaniale uroczo.
    Lecz to troche za mało by określić moje zadowolenie w związku z tym Partem.
    Pierwszy raz czytam taką historię.
    Mówiąc taką mam na myśli taką świetną.
    Bardzo cieszę się, że do nas dołączyłaś ponieważ masz wielki talent do pisania.
    Zasługujesz na największe brawa i ukłony.
    Nie wiem co jeszcze napisać.
    Nie potrafię określić swoich uczuć.
    Jeszcze raz bardzo się cieszę, że dołączyłaś do tego bloga i do nas :D

    /Ciasteczko0

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow <33 To pierwsze słowo które przyszło mi na myśl gdy przeczytałam twojego OP.
    A ty mi go jeszcze wysłałaś pytając się czy się nadaje xD
    Naprawdę się ciesze że jesteś z nami.
    Masz wielki talent i potencjał a to jest najważniejsze :)
    Wszystko wspaniale opisałaś, można było sobie to z łatwością wyobrazić.
    A na dodatek to takie dłuuugie xD Jak zobaczyłam to pierwszy raz to sobie pomyślałam ,,Kurde że ona dała rade tyle napisać ?!'' hehe :D
    Kocham <33
    Ewka <33

    OdpowiedzUsuń