Na około
mnie białe ściany, białe zasłony, wszystko białe. To nie niebo, bardziej
piekło, czyli szpital. Miejsce gdzie ludzie, zdrowieją lub umierają. Ja
umieram, mam chore serce, a nie ma dawcy. Co się dziwić, kto zrezygnował by z
życia. Na pewno nie ja, chyba że dla osoby którą naprawdę kocham, lecz tak też
jest trudno. Dlaczego trudno? Przeszczep może się nie udać i zginą dwie
niewinne osoby, dlatego ja nie chce by ktoś oddał za mnie życie. Nawet jeśli
przeszczep się uda to ja będę mieć poczucie winny że ktoś nie żyje i to dlatego
że ja stąpam jeszcze po tym świecie, a ten człowiek mógł by mieć tu piękne
życie.
Moje przemyślenia przerwał Maxi- mój chłopak, wydaje mi się
że on najbardziej cierpi.
-Hej.- powiedziałam zachrypniętym głosem i lekko się
uśmiechnęłam.
-Cześć.- odpowiedział smutno i odwzajemnił mój gest.
Wiedziałam że cierpi, wiedziałam że to moja wina. Jakbym go nie spotkała, nie
zakochał by się we mnie, nie spędzilibyśmy ze sobą tyle wspaniałych chwil, no i
najważniejsze, nie cierpiał by teraz. – Jak się czujesz?- spytał się mnie i
pogładził mnie po policzku, na co ja się zarumieniłam.
-Bywało lepiej. Głowa mnie boli, i brzuch.- skarżyłam się, a
chłopak mnie przytulił, będzie mi tego brakować gdy będę po tamtej stronie.
-Naty proszę nie odchodź ode mnie.- prosił mnie płaczliwym
głosem Ponte. Chciałam mu powiedzieć że nigdy nie odejdę, że zawszę będę przy
nim, ale nie mogłam.
-Maxi… Ja nie chce, ale Bóg uznał że na mnie już czas, ale
zapamiętaj zawsze cię kochałam, kocham i będę cię kochała mimo że nie będzie
mnie z tobą.- mówiłam, a jedna słona łza spłynęła mi po policzku, a mój chłopak
ją otarł.
-Będę pamiętał obiecuję. Zaraz wracam, przynieść ci coś to
picia?- zapytał się wstając, jak ja go kocham.
-Sok pomarańczowy.- poprosiłam go, a on uśmiechną się po czym
wyszedł. Miałam czas by wszystko przemyśleć. Kocham go, ale muszę odejść tym
samym go krzywdząc. Lecz wiem że on da sobie rade, jest silny, na pewno
znajdzie sobie kogoś kogo pokocha i będzie miał z tą osobą śliczne dzieci. Na
pewno. Ja to wiem.
Do mojej Sali wpadł lekarz z uśmiechem, popatrzyłam się na
niego dziwnie, a on jeszcze szerzej się uśmiechną.
-Mamy dawce!- wykrzykną na cały szpital. Czyli że przeżyje.
Nie, nie mogę odebrać komuś życia, mimo że nie chce zostawić tego wszystkiego
czego tu mam, to nie mogę.
-Ja…Ja nie mogę.- wyksztusiłam.
-Naty ten człowiek powiedział że woli oddać za kogoś życie
niż żyć bez ukochanej osoby którą traci.- oznajmił lekarz.- Wiem że nie chcesz
mieć poczucia winny, ale nie martw się, ty masz dla kogo żyć, nie możesz tego
zostawić, a dawca jest już gotowy.- powiedział facet w białym fartuchu.
-Zgoda…- powiedziałam ze łzami w oczach. Robię to dla
Maxi’ego, nie chce by cierpiał więc to zrobię. Będziemy razem żyć długo i
szczęśliwie, mam taką nadzieje..
-To pożegnaj się z chłopakiem i idziemy.- lekarz wyszedł, a
po moich policzkach mimowolnie spłynęło kilka
drobnych, słonych łez.
-Kochanie wszystko będzie dobrze, pamiętaj moje serce zawsze
będzie bić dla ciebie.- pocieszał mnie chłopak po czym pocałował mnie. Ten
pocałunek był słodki, namiętny, delikatny, wszystko w jednym. Właśnie za to go
kochałam, co nie zrobi prędzej czy później okaże się dobre.- Pa.- powiedział i
wyszedł.
-Pa.- wyszeptałam sama do siebie. Nie do końca zrozumiałam
ostatnie słowa chłopaka, że jego serce zawsze będzie bić dla mnie, wydaje mi
się że nie chodziło tylko o miłość lecz o coś jeszcze, coś zupełnie innego.
Operacja trwała już 3 godziny, a ja patrzyłam na nią z góry.
Wszystko szło dobrze, ale coś mnie bolało, tak w duszy. Nawet nie wiedziałam
kim jest dawca, ile miał lat, jak się nazywał czy wyglądał. Nie wiedziałam nico
tym człowieku.
Wszystko powiodło się pomyślnie, a ja jestem teraz w śpiączce.
Słyszę jag osoby na de mną, coś mówią do siebie, lecz nie słyszę tego pięknego
głosu. Nie słyszę głosu najważniejszej dla mnie osoby. Może nie chce się dołączyć do rozmowy? A może go
tam nie ma? Starałam się poruszyć lecz nie dawałam rady. Tak jakby ktoś mnie
trzymał lub była bym przykuta do łóżka. Po kilku próbach wreszcie udało mi się
otworzyć oczy.
-Hej.- wychrypiałam, a wszystkie oczy zwróciły się w moja
stronę. Lecz brakowało jednej pary oczu, głębokich brązowych oczu.
-Matko kochanie, ale żeś my się martwili.- powiedziała moja
mama i mnie przytuliła. Ja nie zwracałam uwagi na nich, chciałam tylko usłyszeć
głos tego chłopaka, właściciela pięknych oczu.
-Gdzie Maxi?- spytałam. Na twarzach wszystkich pojawił się
smutek. Co się stało? Ja nie wiedziałam. Ale wiem że gdzieś on tu jest, słyszę
bicie jego serca, które zawsze bije w ten sam rytm.
-Kochanie…-pierwszy odezwał się tata.- wiesz kto był dawcą?-
spytał się, a do mnie wszystko dotarło. Nie usłyszę już jego pięknego głosu,
nie usłyszę jak śpiewa, jak się śmieje. Nie usłyszę już tego głosu bo on zamilkł
na wieki… Nie zobaczę jego głębokich czekoladowych oczu w których codziennie
był ten niesamowity blask, nie zobaczę już tych oczu z których tryskała
energia. Nie zobaczę ich już bo one zamknęły się na zawsze… Nie zobaczę go, nie
przytulę, nie pocałuję, nie wyżalę, nie porozmawiam, nie nawrzeszczę na niego,
nie pogodzę się z nim. On już nie żyje, a my nie możemy się spotkać. Wreszcie
zrozumiałam jego słowa jego serce zawsze będzie bić dla mnie, a ja nie pozwolę
by on zmarł na daremne. Będę żyć i czekać na śmierć by się z nim spotkać…
***************************************************************************
O to kolejny OP w moim wykonaniu :D
Pisałam go o 2 w nocy xD
Nadal zapraszam na nabór! Więcej w poprzednim OP o Maracesce !
Ewka<33
Swietnie.
OdpowiedzUsuńNo normalnie brak słów...
Nie wiem jak wyrazić swój zachwyt.
No fenomenalnie.
Łzy miałam w oczach.
/Ciasteczko0
Wspaniały <3
OdpowiedzUsuńMasz talent i to wielki ;**
Kocham ♥