Dawno, dawno temu jeszcze za
czasów króla Artura, jeden z hrabiów miał szesnastoletniego syna. Jego syna
uważano za najprzystojniejszego chłopaka w całej Anglii. Chłopak miał gęste,
długie, brązowe włosy, czekoladowe oczy. Był dobrze zbudowany i znał sie na
fechtunku jak nikt. Tylko sam Król potrafił chłopaka pokonać.
Pewnego
dnia chłopak, wraz ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi Jerremy'm (Jerry) i Miltonem wyruszył do sąsiedniego hrabstwa,
by przekazać list od jego ojca. Mięli dostarczyć go w trzy tygodnie. Według
szatyna dostali dość mało czasu. Tereny, przez które musieli przejechać były
pełne rabusiów i zbirów. Szóstego dnia, kiedy prowadził ich Jerry zgubili
drogę.
-Jerry! Jak mogłeś zgubić tą
drogę?!!-wrzeszczał na niego Jack(tak miał na imię owy syn hrabiego
-No to po co dawałeś mi tak
trudna rolę?!-odkrzyknął do niego
-Czyli jopienie sie na mapę i
sprawdzenie czy dobrze idziemy to aż taka trudna sprawa?!-powiedział
zdenerwowany
-Jack, dla niego tak! On przecież
pomylił północ z zachodem i gdzieś nas wywiózł! Ale zaraz będziemy musieli
znaleźć jakiś strumyk. Konie chcą pić-zawiadomił go rudowłosy przyjaciel.
-Masz rację-powiedział
szatyn-Niedaleko chyba jest rzeka, bo słyszę szum wody-powiedział Brewer.(Bruer)
Brewer to było jego nazwisko. Najbardziej szanowane i najbliższe Królowi
Arturowi.
Przyjaciele spięli konie i pocwałowali w stronę odgłosu. Do rzeki dotarli po dziesięciu minutach
jazdy. W miejscu, w którym sie zatrzymali
było łagodne zejście i plaża usypana z drobniutkich kamieni. Miejsce wydawało
sie magiczne. Trójka chłopaków zeszła z koni i poprowadziła je do wodopoju.
Sami tez z niego skorzystali. Postanowili spędzić tutaj jedną noc, żeby
odnaleźć drogę i się naradzić. Rozłożyli się w cieniu drzew i zaczęli wpatrywać
się w płynącą wodę. Było bardzo cicho. Jednak ten spokój po chwili został
zmącony. Zobaczyli jak z drugiego brzegu z lasu wybiegają dwa konie-jeden
czarny, a drugi biały. Na nich siedziały dwie dziewczyny, na oko w wieku
szesnastu lat. Chłopaków nie zdziwiłby ten widok, gdyby nie to, że dziewczęta
nie miały na sobie sukienek tylko spodnie i miały przy sobie broń. Brunetka
miała miecz, a jasna szatynka łuk z strzałami. Nie zauważyły chłopaków, którzy
patrzyli na nie z zainteresowaniem.
-Jak myślisz gdzie jest Kim?-spytała
sie szatynka
-A bo ja wiem? Znasz ją. Zawsze
jest wtedy kiedy chce.-powiedziała brunetka. - Pewnie próbuje zgubić Brody'ego.
Nie daje jej spokoju.-powiedziała
-Taak. Palant. Powinien sobie
odpuścić. Jak Kim sie wkurzy jest nieobliczalna! Jeszcze mu cos
zrobi.-powiedziała szatynka
-Noo. Ale to będzie jego
wina-powiedziała i weszła do wody.-Czekaj tam ktoś jest!!!-powiedziała i szybko
wyjęła miecz z pochwy. Podeszła do trzech chłopaków siedzących w cieniu drzew.
Oni szybko wstali, ale nie zaciskali rąk na mieczach. Jak oni to mówili-to
tylko dziewczyny.
-Kim jesteście i czego tu
chcecie?-spytała się szatynka i napięła łuk celując w Miltona.
-Chcieliśmy się dostać do
hrabiego Dartanią, ale oto ten facet pomylił drogi-powiedział Milton i wskazał
na Jerry'ego
-Jaki tuman mógłby pomylić drogi?
Jest tylko jedna droga, a ta jest prawie, że zarośnięta-powiedziała brunetka i
spojrzała na nas podejrzliwie.
-No właśnie nie była!-powiedział
zirytowany Jerry.- A to moja wina, że Jack podał mi mapę w dziwny sposób?!
-Dobra nie wnikamy. Poczekamy na
Kim, ona powie co z wami zrobić-mruknęła brunetka.
Chłopcy długo zastanawiali sie kto to jest ten tajemniczy
"Kim". Obstawiali, że jest to jakiś wojownik, który zakrywa sie pod
pseudonimem. Czekali przez godzinę... i nic. Po półtorej godziny przyleciał
sokół, który usiadł na ramieniu brunetki.
-To sokół Kim.-mruknęła i
odwiązała liścik, który był przywiązany do nóżki zwierzęcia.
"Droga Grace i Julio.
Sharon kazał wam przyjść. Normalnie to bym sie z wami spotkała, ale nie
pozwolił mi jechać. Wiecie, z bratem sie kłócić nie będę. Wracajcie szybko.
Kim"
-Dobra chłopaki, musimy was
zabrać do kryjówki-powiedziała brunetka-Sharon znowu coś wydziwia. Pewnie
będzie paplał... nie wiem o czym.-zwróciła sie do szatynki.
-I wszystko jasne-mruknęła- Dobrze.
Zawiążemy wam oczy i zabierzemy do naszej kryjówki. Zapakujcie sie i
przeprawcie na drugą stronę. Każda próba ucieczki skończy się waszą śmiercią.
Znamy ten las na pamięć i zanim skończy sie dzień będziecie martwi.
-powiedziała szatynka
Chłopaki tylko pokiwali twierdząco głowami. Dwie dziewczyny wpadły w oko
Jerry'emu i Miltonowi. Było to widać, a jako pierwszy zauważył to Jack.
-Podobają wam sie one.-stwierdził
-A tobie nigdy żadna się nie
podobała?-spytał sie Milton
-Stary, on się nie
zakochuje.-powiedział Jerry
-Coś mi mówi, że niedługo
spotkasz dziewczynę, w której sie zakochasz-powiedział Milton przymocowując
siodło do swojego konia-Kwadracika.
-Nie sądze-mruknął szatyn i wskoczył
na swojego rumaka- Asari
-Ja zgadzam sie z Miltonem.
Kochany Jednorożcu(tak ma na imię koń Jerry'ego) wio na drugą stronę-rzekł
Jerry siedząc na swoim koniu. Trzej chłopacy przeszli na swoich koniach na
drugą stronę. Tam spotkały dwie dziewczyny czekające na nich.
-A jeśli mogę wiedzieć, jak macie
na imię?-spytał się Jack spoglądając na dziewczyny trzymające czarne płótno
-Ja jestem Julia-powiedziała
szatynka-A to jest Grace-wskazała na brunetkę
-Dobra dość tych ceregieli.
Zawiążemy wam oczy i poprowadzimy do naszej kryjówki-powiedziała Grace i zawiązała
oczy najpierw Jerry'emu, potem Miltonowi a na końcu Jack'owi. Potem pojechali
do sekretnej kryjówki. Dotarli tam po paru minutach kłusowania. Opaski
ściągnęły im dopiero przed tajemniczą jaskinią, która wyglądała na
niebezpieczną. Dziewczyny nie przejęły sie tym tylko weszły w jej głąb.
Chłopacy nie mając żadnego wyboru weszli za dwoma dziewczętami. Po przejściu
paru metrów im oczom ukazała się przepiękna polana, wokół której pobudowano
domy. Utworzyły one wielkie koło. Na przeciwko wejścia stał największy dom ze
wszystkich, cały wyżłobiony w białej skale. Był przepiękny. Gdzieniegdzie były
płaskorzeźby i rzeźby a wejście podtrzymywało kilka kolumn. Chłopcy i
dziewczęta przywiązali konie do publiskich drzew. Potem chłopcy poszli za
dziewczętami do Wielkiego Domu. W środku było jeszcze piękniej. Było wiele
wykutych sal w których mieszkali wyżej postawieni ludzie. Potem zeszli schodami
na dół, potem coraz niżej. Na ostatnim piętrze(choć tak właściwie było ich
jeszcze dwa w dół) weszli do wielkiej sali, w której na wielkim rzeźbionym
tronie siedział chłopak, blondyn o przenikliwych niebieskich oczach. Wokół
niego było jeszcze paru innych ludzi. Naradzali się. Chłopak na oko miał z
dwadzieścia pięć lat. Nie miała zarostu, był dobrze zbudowany i ubrany w zwykłą
tunikę, spodnie i kozaki. Podobnie do innych ludzi, których chłopcy widzieli.
Tylko dziewczęta chodziły w sukienkach. No może oprócz Julii i Grace, które
były ubrane podobnie do chłopaków. Blondyna wyróżniało tylko to, że miał na
głowie coś podobnego do korony.
-Sharon, jeśli nie przeszkadzamy,
to kogoś przyprowadziłyśmy-powiedziała Grace. Chłopak od razu podniósł głowę i
się uśmiechnął.
-Nie dziewczyny właśnie
kończymy-powiedział -Słuchajcie musimy powiadomić o tym hrabiego. Pomyślcie
jeszcze i mi powiedzie- dodał i odesłał ludzi. Każdy z nich ukłonił się przed
nim i odszedł.-No więc, kim wy jesteście?-skierował pytanie do trzech chłopaków
-To jest syn hrabiego Wilhelma
von Brewera, Jack von Brewer, ten brunet to przyjaciel rodziny hrabiego Jerremy
El Martinez, a ja jestem też przyjacielem rodziny Milton David Krupnick ze
Szkocji.-odpowiedział Milton
-Moi rodzice znali twojego ojca.
Moja matka była przyjaciółka twojej, niestety zmarła ona osiem lat temu, jak
zresztą mój ojciec-powiedział Sharon.-Witajcie w Ukrytym Mieście.
-Dlaczego jest to Ukryte
Miasto?-spytał Jack
- Bo jest to miasto tych, którzy
byli niewinni, a zostali skazani i uciekli, lub tych którzy są ścigani, tych
którzy są narażeni na śmierć. Twoi i moi pradziadowie założyli to miasto
kilkadziesiąt lat temu. Mieszka tu trzy tysiące ludzi. Tysiąc kobiet, pięćset
dzieci(0-14 lat) i tysiąc pięćset wojowników. To miasto ma kilka
pięter.-odpowiedział Sharon-Ale czego tu szukacie?
-Zabłądziliśmy, bo nasz
przyjaciel-spojrzał na Jerry'ego- Źle odczytał mapę i na dodatek ją
zgubił-odpowiedział Jack
-A dokąd żeście jechali?
-Do hrabiego Dartanią z listem od mojego ojca-odpowiedział
Brewer
-Zostańcie u nas trochę.
Odpoczniecie i wyruszycie w dalszą drogę. Dam wam paru ludzi, żebyście
odnaleźli drogę i ...
-Sharon mam to co chciałeś. Tutaj
masz wyraźny wykaz, że mamy na przechowaniu mieczy dla tysiąca dwustu ludzi i
sto włóczni. Nie wystarczy wszystkiego, a ty sie upierasz dalej swego. Poza tym
nasz kowal zachorował, więc tydzień sobie poczekasz, bo drugiego wysłałeś do
Wialendorfu po... po coś, bo już nie pamiętam. Według tych ksiąg z zapiskami
powinno być gdzieś schowanych piędziesiąt maczug i kilkaset kolczug, ale ona są
schowane na ostatnim piętrze. Masz tu wszystko jeśli mi nie wierzysz. Mogę juz
iść?- do sali weszła drobna blondynka, ubrana w tunikę, spodnie i wysokie buty.
U pasa miała przypięty miecz i bat. Podeszła do Sharona i wręczyła mu parę
ksiąg i zwojów.
-Jak ty to zrobiłaś?! Normalnie
to bym tego szukał z pół dnia! Jak ty to zrobiłaś?!-krzyknął niedowierzając
-Ma się swoje sposoby. Mogę już
iść?- spytała blondynka. Nie zauważyła, że jest tutaj ktoś inny
-Wiesz... Nie musisz, bo wysłałem
Grace i Julii wiadomość, żeby przyjechały i podpisałem sie pod ciebie. Nie
zauważyłaś, że stoją tam-spytał i wskazał na dwie dziewczyny
-Nie bo ktoś zawrócił mi głowę
papierami!- powiedziała
-Dobrze Kimi... Dziewczyny idźcie
już, bo wiem, że piekliłyście się żeby się spotkać.-powiedział na co blondynka
sie uśmiechnęła
-Dobra... A tamci to kto?-
spytała stojąc nadal odwrócona tyłem do chłopaków
-Nasi goście. Poleć, żeby
przygotowano i pokój i kolację.-powiedział. Blondynka kiwnęła głową i szybko
opuściła salę. Razem z nią wyszły Grace i Julia
-To była moja siostra Kim. Od
razu uprzedzam, że jeśli nazwiecie ją Kimberley to długo nie pożyjecie-zaśmiał
się, a chłopacy tylko pokiwali głowami- no to na czym to ja skończyłem? Ach
tak. Dam wam paru ludzi, żebyście odnaleźli drogę i bezpiecznie dotarli do
hrabiego.-powiedział Sharon- Chodźcie oprowadzę was-powiedział i wstał z tronu
Trójka chłopaków pierwszy raz widziała takiego króla. Nie kazał
oprowadzać ich innym, tylko sam to zrobił. Zwracał się do każdego po imieniu i
niektórzy ludzie nie kłaniali się przed nim tylko kiwali głowami na znak
przywitania, albo uśmiechali się. Sharon był dla nich bardzo miły. Opowiedział
im trochę o mieście i wyjaśnił parę rzeczy. Potem poprowadził ich w głąb lasu.
Doszli do innej polany ogrodzonej płotem z zaostrzonych pali. Do środka weszli
przez małe drzwi, usiedli w cieniu i zaczęli się przyglądać walce. W środku
areny walczyły trzy dziewczyny-Grace, Julia i Kim. Szatynka i brunetka razem
przeciwko samej Kim. Dziewczyna była o wiele wiele lepsza niż wie dziewczyny
razem wzięte.
-Źle trzymasz miecz. Nadgarstki
sztywno, bo jeszcze je sobie złamiesz-powiedziała Kim unikając ciosu
-Łatwo ci mówić!- krzyknęła
Grace. Była już zmęczona. Na jej czole widać było krople potu. Tak samo jak u
Julii. Kim natomiast nie wykazywała w ogóle zmęczenia. Cały czas unikała ciosów
przyjaciółek robiąc najrozmaitsze sztuczki w powietrzu. Dziewczyna doskonale
znała się na fechtunku i wschodnich sztukach walki. Jej umiejętności zrobiły
wielkie wrażenie na Jack'u. Jeszcze nigdy nie widział takiej dziewczyny. Po
paru minutach dziewczyna wytrąciła miecze z rąk przyjaciółek
-Wiesz co Kim? Następnym razem
zrób trochę mniej męczący trening-powiedziała Julia-Gdybyście we mnie trafiały
nie były byście zmęczone. Nietrafiony cios zabiera o wiele więcej energii niż
taki który zostanie obroniony.-powiedziałam
-To dlatego w ogóle nas nie
atakowałaś-powiedziała Grace
-No widzisz? -powiedziała Kim i
się uśmiechnęła-Sharon co ty tu robisz?- spytała odwrócona plecami
-No nie mogę popatrzeć jak moja
kochana siostrzyczka ćwiczy?- udał oburzenie
-Znam ten to... Co mam zrobić TYM
razem?- spytała śmiesznie gestykulując
-Tym razem zajmiesz się naszymi
gośćmi. Mnie wzywają obowiązki-odpowiedział jej brat
-Czyli mam robić za niańkę?-
spytała
-Oni są w twoim wieku, więc
wystarczy, że pokażesz im nasze miasto... Grace i Julia z chęcią ci pomogą... -
powiedział
-Ugh... Gdybyś nie był moim
bratem, to bym tego nie zrobiła. - mruknęła
-Ale miałyśmy jechać na wschodnie
skrzydło!- krzyknęła Grace
-Pojedziemy z wami!- wypalił
Jerry
-To dobry pomysł. Pokażecie im
wschodnie skrzydło.- powiedział Sharon
-Okey...-mruknęła Julia.
Król Ukrytego Miasta wraz ze swoimi gośćmi, swoją siostrą i jej
przyjaciółkami wrócił do zamku. Pozostała szóstka dosiadła swoich koni i
ruszyła na wschodnie skrzydło pod przewodnictwem Kim. Dziewczyna prowadziła
swojego konia szybko. Kochała kiedy wiatr rozwiewał jej włosy. Czuła sie wtedy
wolna. Puściła lejce i uniosła ręce do góry. Ufała swojemu koniowi. Był to
piękny, czarny ogier z brązową grzywą. Nazywał się Arr. Do wschodniego skrzydła
dotarli po dziesięciu minutach galopu. Pierwsi byli Kim i Jack. Ich konie były
najszybsze i najbardziej wytrzymałe. Koń Jack'a to była klacz. Na resztę
musieli chwile poczekać. Przy wschodnim skrzydle było wiele mężczyzn, którzy pracowali
przy jaskini.
-To jest drugie wejście do
miasta, ale zostało zawalone. Teraz je odgruzowujemy.-poinformowała Kim
-Czyli całe miasto jest ogrodzone
Tymi kamiennymi murami?- spytał się Jack
-Tak-odrzekła krótko i zeskoczyła
z konia. Brewer zrobił to samo. Obydwoje przywiązali swoje konie do drzewa i
zaczekali na resztę. Musieli na nich czekać dziesięć minut. Potem poszła
zobaczyć jak idą prace. Jack poszedł z nią, a Julia, Grace, Milton i Jerry.
Dziewczyny zawsze zostawały, kiedy Kim szła zobaczyć jak idą prace. Jerry i
Milton podobnie.
-Wy jesteście szlachcianami?-
spytała się Grace
-Tak. Jack jest synem
hrabiego-odpowiedział Jerry-A wy?- spytał
-Kiedyś nasze rodziny były
szlacheckie, ale musieliśmy uciekać. Ukryłyśmy się w Ukrytym Mieście i już tu
zostałyśmy.-powiedziała Julia
-A wasi rodzice?- spytał Milton
-Nie żyją.- odparła krótko Grace
-Tak mi przykro... Nie
wiedzieliśmy...-tłumaczyli się chłopacy. Po chwili przytulili dziewczyny.
-A Kim? -spytał się Jerry
-Ona nigdy nie była w
szlacheckiej rodzinie. Jej matka przyjaźniła się z żoną hrabiego, a jej babcia
wraz babcią Jack'a założyły to miasto. Babcia Jack'a oddała to miasto we
władanie swojej przyjaciółce i jej mężowi. Rodzice Kim i Sharona zginęli osiem
lat temu broniąc przed śmiercią rodziców Jack'a- powiedziała Grace
-Ona musiała dużo
przejść.-powiedział po chwili Milton. Jednak po chwili znowu zaczęli się śmiać
i rozmawiać na inne tematy. Wspaniale się dogadywali. Można by rzec, że znali
się wiele lat.
Tymczasem u Jack'a i Kim. Blondynka i szatyn poszli zobaczyć jak idzie
przy budowie. Brewer nie chciał, by blondynka szła sama. Według zwyczajów w
jego hrabstwie kobiety nie wykonywały takich prac i czułby sie dziwnie widząc
jak blondynka pracuje, a on zbija bąki. Towarzyszył jej wszędzie. Czasami nawet
dziewczyna miała dość jego towarzystwa. Nie przywykła do tego, że ktoś za nią
chodzi i chce jej pomóc. Chłopak bowiem cały czas ofiarował jej swoja pomoc. To
w wejściu do jaskini, w otworzeniu wielkich dębowych drzwi, niesienia grubej
księgi. Zazwyczaj to ona to wszystko robiła i czuła sie dziwnie kiedy ktoś ja
wyręczał. Kiedy przeprowadziła "wywiad" usiadła w cieniu skały i
zaczęła wszystko wpisywać w starą księgę. Jack przysiadł trochę dalej i rozmawiał
z robotnikami. Po paru minutach dziewczyna przeniosła sie trochę dalej, bo
przeszkadzał jej gwar. W pewnej chwili z
jaskini rozległ sie huk. Z góry muru posypały sie skały. Kim oddalona od
wszystkich nie słyszała tego. Nie widział też, że spada na nią wielki głaz. Nie
słyszała również jak zgromadzeni krzyczeli na nią. Po chwili poczuła tylko jak
coś podnosi ją do góry, i robi wielki skok w którym ona i ta osoba poturlały
się trochę dalej. Kiedy dziewczyna sie
otrząsnęła zobaczyła wielki głaz w miejscu, w którym siedziała. Potem poczuła
czyjeś ręce na swojej talii. Odwróciła się i ujrzała Brewera.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To jest mój pierwszy OP :D
Będzie miał trzy części :D
Mam nadzieję, że się wam spodoba :D
Marta Z.